niedziela, 15 września 2013

Rozdział 4 - piątek

(Stiles)
 Kiedy się obudził nie czuł właściwie nic prócz kabli podłączonych do jego ciała. Uchylał powoli powieki w obawie przed rażącym światłem. Było jednak ciemno. Pewnie środek nocy. Widział cokolwiek tylko i wyłącznie dzięki świetlówkom z korytarza. Chciał wstać, ale nie miał siły. Na dodatek czyjaś dłoń trzymała jego. Derek? Szybko spojrzał w stronę osoby, ale jedyne co zobaczył to jego ojciec śpiący z głową wspartą o kant szpitalnego łóżka. Dobra, trzeba coś wymyślić żeby się stąd jak najszybciej wydostać. Musi udawać, że wszystko jest z nim w porządku. Po prostu miał kilka gorszych dni. Mówiąc kilka dni miał na myśli miesiąc, ale to szczegół niewarty uwagi. Nic się w nim nie zmieniło prócz podejścia do życia którego właściwie już nie miał. Umierał, wiedział o tym. Przymknął oczy jednak bezsenność znów zaczęła go męczyć. Strzepnął dłoń swojego ojca ze swojej i odwrócił głowę w stronę drzwi. Miał ochotę zasnąć i znów zobaczyć tą ukochaną twarz która gdy się uśmiechała wyglądała jak wschodzące słońce. Znów przymknął oczy. Pomyślał o tych wszystkich chwilach które ze sobą spędzili. Pierwsze spotkanie. O tak, to definitywnie było przeznaczenie. Od razu poznał kto to był. Zachwycił go także ton jego głosu, coś jak warczenie, później oczywiście dowiedział się dlaczego tak było, nie przeszkadzało mu to. Nie przeszkadzało mu że jego ukochana osoba była chłopakiem i do tego krwiożerczym alphą. Uśmiechnął się do siebie. Powoli zaczął odpływać, przestał myśleć o złym, lecz zaczął myśleć o dobrym.

(Scott) 
 Zebrał wszystkich przed szkołą. Może i nie najlepsze miejsce na spotkanie, ale jedyne gdzie mógł złapać wszystkich w jak najszybszym czasie. Wiadome było, że Stiles nie dawał sobie rady. Potrzebował naszej pomocy. Skończył się czas lekceważenia jego zachowania. Każdemu przydzielił inne zadanie. Isaac miał pilnować aby jadł coś podczas przerw, Allison uważała aby wszystkie przerwy spędzał w czyimś towarzystwie. Lydia miała jeździć z nim do domu i do szkoły, ona już wiedziała jak o to zadbać, lecz kiedy usłyszała w jaki sposób on to widział, skrzywiła się lekko. Myślał, że poleci na to iż Lydia chce zacząć się z nim spotykać, ona nie była tego taka pewna. Wysłał jej pytające spojrzenie, a ona odpowiedziała mu niemym "później". Kiedy rozeszli się do klas został tylko on i rudowłosa dziewczyna. Przyjrzała mu się dokładnie po czym zaczęła wszystko tłumaczyć. Słuchał każdego jej słowa. Nie mógł uwierzyć, ale powoli wszystko zaczęło się wyjaśniać. Dlaczego Stiles cały czas pachniał Derekiem. Czemu Hale był mniej wredny niż zazwyczaj.
- On nie umie tego znieść Scott. Widziałam jego wybuch w szpitalu. On pragnie żeby Derek żył, a jeśli nie wtedy on zrobi wszystko aby być martwym tak jak on. Widzę to w jego oczach - powiedziała cichym głosem. Łza spłynęła jej po policzku. - Mimo wszystko nie chcę go tracić. To mój przyjaciel, a wiesz, że jak on coś postanowi to zrobi to nie ważne jak długo miałoby to potrwać.
- Spokojnie Lydia. Może da się jeszcze coś zrobić. Trzeba tylko pomyśleć co zrobić aby zapomniał. - westchnął. Ona roześmiała się.
- Czy ty zapomniałbyś o Allison tak łatwo gdyby to ona była martwa. Gdybyś patrzył jak ona umiera. Jezu Scott, ogarnij się. Stracił najbliższą mu osobę - spojrzała na niego błagalnie.
- Porozmawiam z Deatonem - odparł.
- A co Ci to da?
- Spróbujemy wskrzesić Dereka - uśmiechnął się niepewnie po czym odszedł. Jęsli miał z nim porozmawiać to teraz. Szkoła może poczekać.

- Moglibyśmy to zrobić Scott, ale tylko jeśli istniałaby jakakolwiek osoba spokrewniona z nim, z którą był bardzo związany, inaczej nic nie możemy poradzić. Chodzi o to, że każda nadprzyrodzona istota, nie ważne jakie miałaby zdolności, krąży po innym wymiarze. One nigdy nie odchodzą. Problem w tym, że aby tą istotę znaleźć należy naprawdę wiedzieć kogo się szuka. - Deaton spojrzał na niego smutno. Widział jak wszyscy przeżyli śmierć alphy.
- Znam taką osobę. Co prawda nie jest z nim spokrewniona, ale bardzo mu bliska - powiedział z nadzieją. Mimo wszystko starał się zrobić wszystko aby tylko i Stiles miał nadzieję.
- Niby kto taki Scott? Laura nie żyje, Peter na nic nam się nie zda. To martwy punkt - odwrócił się chcąc wrócić do swojej pracy.
- Stiles - powiedział szybko mając nadzieję, że jednak zwróci na niego jeszcze trochę uwagi.
- Jest za słaby. Ledwo chodzi, leży w szpitalu. Oczekujesz od niego, że w jeden dzień pozbiera się do kupy, zbierze siły, zapomni o wszystkim co złe, nabierze siły do życia i uda się w kilku godzinny sen który prawdopodobnie wykończyłby nawet Ciebie. Musiałby wprowadzić się w stan pomiędzy życiem, a śmiercią. Znaleźć Derek'a i sprowadzić go z powrotem. Tego od niego oczekujesz? - czy mu się zdaje czy i on powoli podsuwał mu pewne pomysły jak zmusić Stilinskiego.
- Skoro wytrwał do teraz to znaczy, że jest silny. Jeśli dowie się, że Hale może żyć to momentalnie powróci do życia. Właściwie to on już jest w stanie pomiędzy życiem, a śmiercią Deaton.
- Co powiedziałeś? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- No Lydia mówiła mi, że Stiles go widział, a jak się obudził to zaczął histeryzować, że był obok niego. Był przekonany, że nadal żyje.
- To zmienia postać rzeczy. W takim przypadku musisz mu powiedzieć, a on musi naprawdę w to uwierzyć i nabrać sił, lub przynajmniej na tyle aby mógł samodzielnie stać. - puścił mu oczko jakby to było nic. Jakby robił to już setki razy w swoim życiu. W tamtej chwili przyszło mu na myśl, że zadaje się z naprawdę dziwnymi osobami.
 Scott wybiegł z budynku gdzie pracował i szybko ruszył w stronę szpitala. To było naprawdę dziwne. Jak on niby powie to Stilesowi aby ten mu uwierzył. Wyśmieje go, lecz teraz nie to było najważniejsze w tej chwili mógł uratować dwie osoby za jednym zamachem, lub zabić je obie.

(Stiles) 
 Nienawidził siebie. Tak łatwo dał się pogrążyć przez jego uśmiech. Teraz za każdym razem kiedy go wspomina łzy spływają mu po twarzy. I nie może tego zmienić, teraz kiedy jest słabszy odkrył jak bardzo zimny jest ten świat, jak bardzo przełamuje to jego dusze. Mimo tego wie, że głęboko w jego prawie martwej duszy, głęboko w nim, może być tym jedynym. Sam nie wiedział co to może znaczyć, ale miał nadzieję, na to, że jest tym jednym. Nigdy nie pozwoliłby mu upaść, zawsze stałby u jego boku nie ważne jak bardzo by tego nie chciał, byłby przy nim bez względu na to jak bardzo by go odtrącał, nawet jeśli uratowanie go zesłałoby go do nieba. Mógł powtarzać sobie, jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze, ale miesiące będą leciały a nic dobrze nie będzie. Gdyby tylko jeszcze raz mógłby z nim być wiedział, że wszystkie gwiazdy spadłyby tylko i wyłącznie dla nich. Teraz myślał jedynie o tym, że dni stają się dłuższe, a noce kiedy może spojrzeć mu w oczy coraz krótsze.
 On był jego jedyną prawdziwą miłością, całym jego sercem, nie chciał aby to odrzucił i nie zrobił tego. Bo był przy nim, bo kochał go, chciał aby został, a odszedł i nie wróci i to właśnie tak bardzo bolało. Nie wróci.
- Stiles! - ocknął się momentalnie kiedy usłyszał wrzask swojego przyjaciela wbiegającego do jego sali. Spojrzał na niego pytająco a ten uśmiechnął się do niego. - Uratujemy Dereka, a raczej ty to zrobisz, tylko musisz mi uwierzyć i wyjść jutro ze szpitala. Musisz mieć siłę aby iść sam. Boże, mówię jak w jakiejś telenoweli. Szkoda, że jeszcze nie mam zadyszki. Dobrze że jej nie mam, nie mógłbym wtedy tyle powiedzieć...
- Byłoby dobrze gdybyś nie mógł tyle powiedzieć - warknął Stilinski.
- Mniejsza o to. Wiem, że byłeś z Derekiem, Lyds mi powiedziała. Jeśli chcesz go z powrotem musisz po niego pójść, dosłownie. Deaton mówi, że to możliwe bo już raz go widziałeś prawda? - Stiles kiwnął głową, a jego oczy zaczęły dziwnie świecić, To była nadzieja. Czysta, niepodważalna nadzieja.
- Będziesz musiał pójść po niego i go znaleźć.
- Zrobię to, tylko niech on do mnie wróci - i wtedy uświadomił sobie, że to oznaczało bycie tym jedynym. Poświęci się dla niego, będzie bohaterem, tak jak on był bohaterem. Uratował go odpychając go na bok, a sam wpadając do tego pieprzonego basenu. Teraz Stiles mógł go z niego wyciągnąć.
 Uśmiechnął się do Scotta i poprosił go aby wyszedł, a ten zgodził się. Wtedy zaczął rozmyślać. Zamknął oczy i mówił na głos to co myślał aby w końcu to z siebie wyrzucić.
- Zostałem zwalony z nóg przez Ciebie tylko i wyłącznie dlatego, że dowiedziałem się że odszedłeś i już nigdy Cię nie będzie. Teraz płaczę, ale wyznają prawdę. Zostawiłeś mnie bez żadnych słów pożegnania, może dlatego, że wiedziałeś iż nie są one twoimi ostatnimi, wiedziałeś, że po ciebie przyjdę. Może w tej chwili ktoś Cię goni, a ty uciekasz, z obawą, że gdy przyjdę ciebie nie będzie. W ten sposób starasz się mnie ocalić, ale jaki w tym sens. No tak, tylko twoja obecność może mnie ocalić. Może i w przeszłości popełniałeś złe decyzje, ale jedna na pewno była dobra. Wybrałeś mnie, a ja się nie poddam i będę za tobą podążać. Myślisz że się dowartościowuję prawda? - zaśmiał się sam do siebie.
- Wcale tak nie myślę Stiles - usłyszał cichy głos. Otworzył oczy, ale nic nie widział, ten głos był w jego głowie. - Wcale tak nie myślę


Jesu, ale ten rozdział jest kiczowaty, jak się nie spodoba to go usunę i napiszę nowy bo sama nie wiem. Wiem, co będzie na końcu i jak to potoczyć dalej, ale mam to w swojej głowie i trudno cokolwiek napisać. Jeszcze wena kompletnie mnie opuściła, więc jeśli się wam nie podoba to błagam napiszcie w komentarzach a ja postaram się coś pozmieniać. I strasznie przepraszam za wszystkie błędy, wiem że jest ich dużo.

1 komentarz:

  1. Jee................Sterek
    Po 5 minutowej akcji pot tytułem atak szczęścia i głupawki(po której rodzina patrzyła mna mnie jak na wariatkę)byłam wstanie ogarnąć moją radość i przeczytać notki-jestem pod wrażeniem-bardzo mi się podoba.Ciekawe jet to że piszesz pod kątem retrospekcji-lecz szkoda że Derek jest martwy-mam nadzieje ze go wskrzesisz by Stiles nie był taki podłamany.

    Życzę weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń