wtorek, 22 października 2013

Rozdział 7 - gdziekolwiek

Widzieliście kiedyś na filmach momenty w których ludzie biegną ale tak naprawdę cały czas stoją w miejscu nie zdając sobie z tego sprawy. Byłoby to kłamstwo gdyby Stiles tłumaczył sobie, że tak nie było. Możliwe, że miało to za zadanie zmęczyć go jak najbardziej. Myślał że jeśli szybciej będzie biegł, to może jakimś cudem uda mu się ruszyć z miejsca. Zatrzymał się i starał się myśleć. Walił w głowę pięściami, ciągnął za włosy, a po policzkach leciały, mu łzy.
- Po co to wszystko skoro nie mogę ruszyć się z miejsca?! - wrzasnął na całe gardło po czym upadł na kolana. Psychicznie był naprawdę silny co dawało mu większą możliwość na pokonanie tego wszystkiego. Wtedy nie liczyło się to jaką miał masę, ale to co czuł. Uczucia miały go poprowadzić.
- Der? Proszę, pomóż mi. - błagał na głos. Powtarzał to kilkanaście razy z przerwami na pociągnięcie nosem. Dlaczego tym dobrym ludziom musi dziać się tyle złego. Może jest to zapłata za to, że przez całe swoje życie byli szczęśliwi.
 Zamknął oczy i skulił się na ziemi. Myśl Stiles! W takim stanie nie mógł myśleć. W głowie nadal widział tylko i wyłącznie martwe ciało Dereka. Chciał zobaczyć je żywe. Pełne życia. Nawet jeśli miałoby go znienawidzić. Myślał o tych wszystkich chwilach bez niego, o tym jak bardzo pragnął o nich zapomnieć i nigdy więcej ich nie wspominać.
- Otwórz oczy - szepnął jakiś dziwny głos. Nie był to jego wilkołak, poznałby go od razu. Ten głos słyszał pierwszy raz. Delikatny, wysoki, wręcz dziecięcy. Mimo wszystko postanowił zrobić to co mu powiedziano. Był w jakimś małym pokoju. Cztery ściany pokryte dziwnymi wzorami których nigdy nie widział na oczy. W pomieszczeniu było dość ciemno aby nie widzieć sufitu, ale dość jasno aby dostrzec że na każdej ze ścian była para drzwi. Nie jakieś tam zwykłe pary drzwi. Jedne były jasno-niebieskie pokryte różnego rodzaju malowidłami typu dinozaur wyglądający jak jeden wielki kleks. Drugie były białe, wyglądały jak drzwi od jego pokoju. Trzecie były z pewnością drzwiami od posiadłości Hale'ów, a czwarte były masywne, metalowe. Nic nie było przez nie widać. Wiedział, że już kiedyś spotkał je na swojej drodze, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć kiedy, gdzie lub jak.
- Wybór należy do Ciebie. Wybierasz jedne, wchodzisz i nie możesz wrócić póki nie znajdziesz tego co naprawdę znajduje się w tym pomieszczeniu. Tylko za jednymi drzwiami znajduje się ten za którym tak bardzo tęsknisz. Masz minutę. Koniec czasu równy jest powrotu do rzeczywistości, a wtedy już nigdy tu nie wrócisz. Czas liczę od: teraz. - znów ten głos, ale musiał posłuchać.
 Myśl Stiles co może być za każdym z nim. Białe na pewno odpadają. Niebieskie są z czasów jego dzieciństwa kiedy jego matka jeszcze żyła. Derek musi być za tymi czerwonymi. To w końcu jego dom. Powinien tam być. Pozostaje tylko pytanie co jest za metalowymi drzwiami.
- Trzydzieści sekund - to za mało. To jedno wielkie ryzyko. Jeśli nie znajdzie Dereka równie dobrze może się zabić tu i teraz.
 Przez jego umysł przemknęła jedna krótka chwila, ale okazała się ona naprawdę ważna. Basen szkolny. To do tego prowadzą te drzwi. Jak mógł zapomnieć. Teraz tylko przez nie przejść.
- Pięć... - robi pierwszy niepewny krok.
- Cztery... - drugi. Jego umysł szaleje. A co jeśli to nie te?
- Trzy... - chwyta za klamkę, zamyka oczy.
- Dwa... - Naciska klamkę i otwiera drzwi.
- Jeden... - wskakuje do środka zanim rozpływają się w powietrzu.
 Chwila ciemności. Kto zgasił światło? Ach, no tak, ma zamknięte oczy. Gdyby sprawa nie była tak poważna śmiałby się sam z siebie jak w taniej komedii. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku. Więc to jest to gdziekolwiek Derek się teraz znajduje. Lubił nazywać tak to miejsce. Świat równoległy nie oddaje dramaturgii jego sytuacji.
- Der?! Jesteś tutaj? - zawołał niepewnie. Błagał tylko o to aby nie musiał zmierzyć się ze swoim złym bliźniakiem. Kilka bąbelków wydostało się spod powierzchni wody. Biegiem rzucił się w stronę zbiornika. Zerknął w dół. Był tam, ale był martwy. Albo umierał. Jak to możliwe? Przecież z nim rozmawiał. Był wtedy cały i zdrowy. Raz zdarzyło mu się tylko widzieć Hale'a w swoim śnie. Był zły, tak jakby zezłościła go jego własna śmierć, lecz kto by mu się dziwił. Możliwe, że była to tylko podświadomość Stilinskiego, ale im dłużej nad tym myślał tym bardziej w to wątpił.
 Jeden głośny ryk przeszył ciche do tej pory pomieszczenie. Echo odbiło się od zimnych ścian przerażając przy tym nastolatka. Spojrzał w górę. Na jednym z metalowych szczebli zwisała jakaś postać. Jakiś wijący się stwór, ten sam który zaatakował go poprzednim razem, ale teraz nie miał go kto obronić. Cała sytuacją się powtarzała. Miał ochotę wrzeszczeć z wściekłości. Czemu nic nigdy nie może był łatwe?
 Kiedy opowiadał o tym Scott'owi ten mu nie wierzył tłumacząc to zwidami. Mówił, że czasami gdy człowiek jest przerażony wytwarza coś co tłumaczyłoby jego strach. Oczywiście zwalił później wszystko na Kanimę.
 Dziwiło go tylko jedno. Czemu to coś jeszcze się na niego nie rzuciło? Myślał, że ulży mu w cierpieniach. Bum i zaraz po nim. Zdał sobie sprawę, że go nie widzi. Spojrzał w bok. Przy krawędzi basenu leżał on sam. Smutne oczy które chciałyby uronić łzę, ale nie mogły. Bezgłośnie wołające o pomoc. Jakie było wtedy jego największe marzenie? Umrzeć razem z Derekiem. Ale przyszedł tu aby ich obydwu uratować. Może to nie o to w tym wszystkim chodziło. Może chodziło o to aby być razem bez względu na to gdzie. Przypomniał sobie co sobie tłumaczył tuż przed wejściem do tej lodowatej wody. Nie ważne jak, ważne, że razem. Bez chwili zastanowienia wskoczył do basenu. Popłynął na samo dno. Chwycił bezwładne ciało wilkołaka i wkładając w to jak najwięcej siły, wyciągnął je na powietrze.
- No dalej Derek. Ocknij się - mówił do niego dysząc ciężko.
- Jesteś wilkołakiem. Obudź tą leniwą dupę! - krzyknął szeptem. Spojrzał w bok. Jedną ręką nadal podtrzymywał ich oboje na powierzchni.
- Błagam Derek! O nic więcej nigdy Cię nie poproszę tylko się obudź - szepnął. Ostatnia iskra nadziei powoli się rozpływała.
 Kaszlnięcie, a zaraz potem drugie i zapadnięcie klatki piersiowej pod dłonią podtrzymującą jego ukochanego. Wydech, wdech. Kaszlnięcie. Głęboki wdech i ten głos.
- Wróciłeś po mnie - głowa Hale'a nadal spoczywała na jego ramieniu. To był jeden wielki zastrzyk energii. Coś jakby nagle w jego żyłach zaczęły płynąć litry napoju energetycznego. Otworzył szeroko oczy. Jego usta opuścił oddech radosnej ulgi. Uśmiechnął się szeroko. Jeszcze nigdy się tak nie uśmiechał.
- Kocham Cię - powiedział dusząc w sobie płacz szczęścia. Po kilku chwilach wysiłku natrafił na usta Dereka. Pocałował je delikatnie bojąc się, że Derek może w każdej chwili znów stać się tylko i wyłącznie kałużą wody. Jego świat zaczął dziwie wirować, a następnie rozpływać się. Panika. To jest jedyne słowo którym mógłby teraz opisać swoją sytuację. Obydwoje zapadli się pod wodę i zaczęli dusić, ale ani na chwilę Stiles nie puścił wilkołaka, nie miał takiego zamiaru.
- Udało Ci się - ten głos. Jak to mu się udało, przecież oni tonął do jasnej cholery. Jego chwilę temu idealny świat walił się z każdą sekundą braku powietrza.

***

 Otworzył szeroko oczy, i wynurzył się z wody. Pierwszym co zrobił to złapanie głębokiego wdechu. Czy to wszystko było naprawdę? A może to jego kolejny sen. Rozejrzał się dookoła. Deaton, Scott, Derek, wszystko po staremu. Chwila co? Derek?
- Derek! - wrzasnął ze szczęścia. Szybko wygrzebał się z wanny i podszedł do Hale'a. Spojrzał na niego niepewnie bojąc się o to, że ten jednak go nie pamięta. Oglądał dużo filmów w których właśnie tak się działo. Nie były to szczęśliwe filmy. Przynajmniej nie dla niego.
 Czarnowłosy mężczyzna wyszedł z wanny, jego mięśnie, wygląd, wszystko było na swoim miejscu. Nawet dusza. Nie miał żadnego problemu  ze stanięciem na nogach. W oczach Stilinskiego pojawiły się łzy, ale nie te smutku, tylko te najprawdziwszego w świecie szczęścia.
- Nie przytulisz mnie? - zaśmiał się Derek. Tylko tyle mu było potrzeba aby jego wszystkie obawy zniknęły. Nie przejmował się tym iż obydwaj byli mokrzy a Hale na dodatek w ziemi. Wtulił się w niego mocno i najzwyczajniej zaczął płakać. Tak głośno jak nigdy przedtem. Derek owinął go swoimi wielkimi, silnymi ramionami i tulił tak długo póki się nie uspokoił. Całował go w głowę mówiąc mu jak bardzo nie może uwierzyć w to iż Stiles zrobił to dla niego. Usłyszał za sobą coś jak gwizd. Odwrócił się do tyłu. Scott.
- Jeśli jeszcze raz będziesz chciał zrobić coś takiego to Cię zabiję. Gdybyś obudził się minutę później byłbyś martwy. Twój Ojciec mnie zabije jak się dowie, że to ja wyciągnąłem Cię ze szpitala. Nie, Twój Ojciec będzie do mnie strzelał jakąś godzinę aby wyładować złość a dopiero później mnie zabije - paplał bez sensu jak głupi. Brązowooki przestał zwracać na niego uwagę.
- Kiedy się obudziłeś? - szepnął do Derek'a.
- Kilka minut przed Tobą. Bałem się, że tam zostałeś - brakowało mu tego opiekuńczego tonu. Czy teraz wszystko może być tak jak dawniej?
- Jak powiem o nas Ojcu to wygoni Cię z miasta - zaśmiał się chcąc rozluźnić atmosferę.
- Zaraz tu będzie. Słysze jego samochód - powiedział, ale nawet na chwilę nie wypuścił Stilinskiego ze swojego uścisku.
- Mam przejebane - stanął na palcach i pocałował Hale'a najmocniej jak umiał. Cała jego tęsknota odpłynęła gdzieś daleko zastąpiona przez niepodważalne szczęście.



Okej. Został mi już tylko epilog. To nigdy nie miało być długie opowiadanie. Szczerze powiedziawszy miałam ich obydwu uśmiercić, ale nie miałam serca. Sama w sobie nie mogłam tego zrobić xD. Błagam bądźcie zadowoleni z tego rozdziału. Trochę nad nim posiedziałam :) PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY 
CHCECIE ABYM COŚ JESZCZE NAPISAŁA? JAK TAK TO O KIM?

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 6 - sobota

Czasami potrzebny jest nam czas. Czas którego zazwyczaj nam brak w najbardziej potrzebnych momentach. Czasami leci zbyt szybko, czasami zbyt wolno, ale najczęściej chce się go po prostu zatrzymać w danej chwili i nie wznawiać póki się nie zadowolimy. Niektórzy chcieliby zatrzymać chwilę cierpienia, aby cierpieć dłużej, inni chwilę szczęścia, aby być szczęśliwym dłużej. Czemu nie możemy tak zrobić? Nawet kiedy nie jesteśmy ludźmi. My kierujemy naszym życiem, ale nie jego przebiegiem. Można wierzyć w Boga. Wiara jest ważna, bez względu na to w co. Najbardziej jednak narzuca się pytanie dlaczego szczęście trwa tak krótko, a ból może trwać wiecznie.
 Stiles był zraniony. I to tak bardzo, że umarł wewnętrznie nawet o tym nie wiedząc. Możliwe że go to zabije, że go osłabi, ale możliwe też że pomoże mu przetrwać. Wtopić się w tłum. Tłumaczył to sobie tak iż nikt go nie widzi, bo wszyscy są tak samo cierpiący jak on, lecz strata kogoś naprawdę ważnego jest o wiele bardziej widoczna. Zabawne w tym jest to, że nikt nie był aż tak wybudzony z codzienności aby coś dostrzec. Nawet jego przyjaciele, rodzina.
 Kiedyś nadchodzi ta chwila. Wiemy o bliskiej śmierci, ale wierzymy, że ona nie nadejdzie, lub chcemy to przyśpieszyć. Błagał wtedy o to aby móc widzieć przyszłość żeby zobaczyć co się z nim stanie. W sumie byłoby to dla niego nawet pocieszające bez względu na to co by się z nim tak naprawdę stało.
 Możemy teraz podsumować ten wywód. Mimo tego, że chcemy zrobić wiele, wszystko, tak naprawdę możemy tylko dać się ponieść i zobaczyć co będzie, bo nie zobaczymy tego, ale też nie zmienimy tego co zrobiliśmy. Czemu tak musi być? A może to tylko głupi sen który trwa zbyt długo i jest zbyt realistyczny. Może obudzimy się jako niemowlaki i będziemy wiedzieć co się stanie, czego nie robić, a co robić. Nad tym się właśnie zastanawiał. Skoro to wszystko się dzieje to i to może być prawdziwe, ale nieprawdziwe. A teraz nie wie czy ktoś cokolwiek z tego zrozumie bo on opowiada to co dało mu siłę.


 Podjechali pod przychodnię Deatona. Stilinski miał to dziwne uczucie, że coś pójdzie nie tak, ale dzięki temu wszystko pójdzie dobrze. Co może pójść nie tak? Wszystko? Ach to tylko przypomniałoby mu o tym jak wielkiego ma pecha. Jak on się w to w ogóle wpakował. No tak. Zakochał się, w najcudowniejszym mężczyźnie chodzącym po tej ziemi. Takie jego własne gburowate słoneczko. Uśmiechnął się do siebie kiedy o tym pomyślał. Chciał go w końcu zobaczyć obok siebie w lustrze. Przytulałby go i szeptał miłe słowa do ucha. Mimo wszystko Derek Hale był niesamowicie wrażliwym facetem. Miłość traktował niezwykle poważnie, może ze względu na to, że w życiu zaznał jej naprawdę niewiele.
 Stiles wysiadł z samochodu, zbyt szybko. Zachwiał się i poleciał do przodu. Ten dzień w szpitalu nic mu nie dał. Jęknął z bólu próbując się podnieść. Po chwili obok niego pojawił się Scott. Chwycił go pod pachy i podniósł do góry z niezwykłą łatwością, tak jak robił to Derek. Uśmiechnął się, chcąc przez to powiedzieć, że wszystko jest okej. Kto by się na to nabrał. Patrząc jedynie na jego cień można było powiedzieć co tak naprawdę się z nim dzieje. Złapał swojego przyjaciela za ramiona dając tym znak iż może go puścić. Zawroty głowy nieco się osłabiły, a siłę do chodzenia dała mu myśl, że zaraz uratuje Hale'a. To chyba najlepsza myśl w tym wszystkim. Wolnym ale, w jego mniemaniu, szybkim krokiem udał się w stronę wejścia. Dawno go tu nie było. Właściwie od śmierci sami wiecie kogo. No tak teraz będzie mówił o nim jak o Voldemorcie z Harry'ego Potter'a. Tak nie może być, jego wilkołak jest o wiele przystojniejszy.
 Udał się na tyły przychodni gdzie spotkał doktora, lub weterynarza, sam nie wiedział jak miał go nazywać. Deaton przywitał się z nim, ale patrzył na niego ze zmartwieniem, jakby chciał mu coś powiedzieć, ale nie miał odwagi aby to zrobić.
- Więc co robimy? - zaczął Stiles.
- Musimy poczekać aż Scott przywiezie... - zaciął się. Jego serce pękało widząc twarz Stilinskiego.
- Jego ciało - szepnął nastolatek spuszczając głowę. Pierwszy raz powiedział tak o Dereku. Nazwał go ciałem.
- Tak - przytaknął mu Deaton. - Posłuchaj Stiles. Jest naprawdę małe prawdopodobieństwo tego, że uda Ci się go stamtąd wyciągnąć. Minęło już trochę czasu.
- Czemu mam dziwne wrażenie, że nie chodzi panu o czas - mruknął próbując na niego zerknąć.
- Nie dasz rady. Jesteś za słaby. Przykro mi, że Ci to mówię. Myślałem, miałem nadzieję, że jest z Tobą trochę lepiej, ale jednak się myliłem - miał nadzieję że młody chłopak spojrzy na niego.
- Sam jesteś słaby. Może nie wyglądam, ale nigdy w życiu nie miałeś przed sobą silniejszego człowieka. Derek będzie żył, ja będę żył i wszyscy będziemy szczęśliwi jak nigdy przedtem. Dotarło czy mam powtórzyć jeszcze raz? - warknął gniewnie patrząc mu teraz w oczy. Nikt mu teraz nie wmówi, że nie da rady.
- Ale Stiles...
- Żadnego "ale Stiles". Jak mi się nie uda to będę razem z nim. Nie obchodzi mnie w jaki sposób z nim będę - oparł głowę na dłoniach czując napływające łzy. Może jednak jest słabym człowiekiem. - Wytłumacz mi na czym to będzie polegało - dodał szybko czując, że jego głos niedługo się załamie.
- No cóż... Widzisz te dwie wanny napełnione wodą? - przytaknął. -Kiedy Scott przyjedzie, w jednej zanurzymy... Derek'a, a w drugiej Ciebie, ale najpierw wrzucimy tam lód i zioła które są potrzebne, aby się tam dostać.
- Myślałem, że będę musiał złożyć jakieś ofiary z krwi, ale to nie wydaje się takie złe - westchnął próbując pocieszyć sam siebie.
- Będziesz na wpół martwy, ale w Twoim stanie możesz nie mieć siły aby się obudzić
- Nie dbam o to - zamilkli obydwaj.
 Deaton wziął się za mieszanie ziół a Stilinski siedział i myślał. Myślał o tym co będzie jak się obudzą. Może Hale nie będzie pamiętał o tym, że kiedykolwiek byli razem, lub co gorsza zapomni o tym, że kiedykolwiek go poznał. To wszystko wydaje się teraz takie surrealistyczne, ale wtedy on nie mógł zebrać się w sobie aby przestać wymyślać nowe powody dla których lepiej by było jednak umrzeć. Wtedy Derek prawdopodobnie będzie mógł kochać go już zawsze i z wzajemnością. W tamtej chwili układał plany o tym jak wezmą ślub, zaadoptują dziecko i będą żyli długo i szczęśliwie, nawet jeśli nikt ich szczęścia nie będzie akceptował. Usłyszał jak ktoś puka do tylnych drzwi. Przestraszył się. Nie chciał widzieć tego co zobaczył.
 Do środka wszedł Scott trzymając wiotkie ciało jego ukochanego. Blade i brudne od ziemi. Jednak nie rozłożyło się ani trochę. Chciał myśleć, że to przez to iż był wilkołakiem. Przyglądał się temu i nie mógł powstrzymać łez. Gdyby nie on prawdopodobnie widziałby przed sobą uśmiechającego się do niego mężczyznę o groźnych zielonych oczach które patrzyłyby na niego z miłością. Poczuł gulę w gardle i nie miał już siły aby ją powstrzymać. Z jego oczu po kolei zaczęły wypływać słone łzy. Nie mógł złapać oddechu. Dostał histerii i nie wiedział co zrobić. Usiadł pod ścianą i zakrył oczy, ale nawet kiedy to zrobił nadal widział to co przed chwilą. Gryzł język mając nadzieję że coś to da. Nic to nie dało. Przez to poczuł tylko smak krwi w ustach. Zebrało mu się na wymioty. Nie był na to przygotowany. Miał nadzieję, że zanurzy się a jak się obudzi to Hale będzie stał przed nim cały i zdrowy, gotów na to aby go przytulić. Głupie marzenia. To rzeczywistość.
 Deaton patrzył na to wszystko ze współczuciem, a Scott myślał iż zaraz wyrwie sobie serce. Co on by zrobił gdyby coś stało się Allison? Prawdopodobnie znosiłby to tak samo jak jego przyjaciel. Mógł sobie wmawiać, że będzie silny, będzie dawał przykład innym, ale byłoby to jedno wielkie kłamstwo. Doktor kazał Scottowi włożyć ciało Derek'a do wanny w której był już umieszczony lód. Następnie podszedł do Stilinskiego mówiąc mu, że już czas. Albo teraz albo mogą czekać kolejny rok. Stiles nie wiedział dlaczego tak powiedział, ale wolał o tym nie myśleć. Skorzystał z pomocy przyjaciela aby wstać. Spojrzał na Detona, następnie na wannę a później znów na niego. Opanował płacz i skierował się w jej kierunku. Był ciekaw czy będzie to bolało.
 Włożył jedną nogę a następnie drugą. Czuł jakby wbijały się w niego setki tysiące igieł które wykręcają się w każdą stronę chcąc zranić go jak najbardziej. Usiadł powoli. Oddech zatrzymał mu się a Deton krzyknął szybko do Scotta aby ten go zanurzył. Wtedy wszystko znikło.

***

Otworzył oczy. Rozejrzał się dookoła. Stał właśnie przed szkołą. Co to ma być? Na dodatek był cały mokry. Przestał o tym myśleć kiedy przypomniał sobie co ma zrobić. Rzucił się biegiem do środka czując lekki niepokój. Musi go odnaleźć. Inaczej nic już nie będzie miało sensu.

(Scott)

- I co teraz doktorku? - spytał nadal trzymając dłonie w lodowatej wodzie.
- Jeśli obydwoje, lub sam Stiles nie wybudzą się przed północą możemy pożegnać się z nimi na zawsze - westchnął Deaton.
- Co? O tym nic nie wspominałeś! - krzyknął Scott.
- A czy wtedy powiedziałbyś mu o tym? Czy wystawił go na i tak pewną śmierć?
 Wilkołak zastanawiał się nad tym chwilę, ale niedługo później sam w duchu przyznał mu rację. Stilinski wcześniej sam już skazał siebie na śmierć. Teraz miał okazję sam siebie uratować.



HUHUHU. Skończyłam to jak wróciłam z kościoła. 
Chciałabym szczerze przeprosić wszystkich którzy nadal odwiedzają ten blog. Nie sądziłam, że w najbliższym czasie uda mi się coś napisać, ale pomógł mi komentarz Szatanicy. więc pokłony dla tej Pani. Zdziwiło mnie, że ktoś kto pisze maturę czyta moje wypociny O__o.
Przepraszam za błędy, ale było to pisane na szybko aby skończyć zanim moja wena znów mnie opuści. 
CHCIAŁABYM JESZCZE ZAPYTAĆ O TO JAKIE PRZEWIDUJECIE ZAKOŃCZENIE?